Hogwart, lata '60
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Oklumencja i legilimencja

2 posters

Go down

Oklumencja i legilimencja Empty Oklumencja i legilimencja

Pisanie by Esther Merrythought Czw Kwi 26, 2012 9:24 pm

***

- Nic się nie starasz! Zacznij pracować! Czy tak cię Viivika wychowała?! - Kolejne wrzaski stosunkowo wysokiego altu odbijały się echem po pustym pomieszczeniu, wyciszonym odpowiednimi zaklęciami.
Ciemnowłosa dziewczyna dość drobnej postury, siedziała na klęczkach w samym środku pokoju, zanosząc się szlochem na samą myśl o oddanej babce, która w ostatnich chwilach swojego życia, uśmiechała się do niej, gratulując ukończenia szkoły. Szatynka otarła łzy z zaróżowionego policzka, krącąc głową przecząco. Wygladała jak nieporadna nastolatka, a miała skończyła już dwadzieścia sześć lat. Przy kobiecie, stojącej nad nią, nigdy nie potrafiła zachować twarzy.
- Wstawaj, nie mamy czasu. Mówiłam, że on może nadejść w każdej chwili! - warknęła kobieta o siwych włosach, odpychając się od ściany. Miała na sobie elegancką garsonkę w kolorze brudnej zieleni, która idealnie pasowywała do w jej piwnych oczu. Drżącą ręką poprawiła nienagannie zaczesane siwe włosy i wycelowała różdżką w klęczącą. - Słyszysz, co do siebie mówię? - Szatynka powoli podniosła się z podłogi, nerwowo gładząc wymiętą spódnicę. - Różdżka. Podnieś ją - mówiła wciąż chłodnym tonem, obserwując każdy ruch rozdygotanej dziewczyny. Ta zaś ponownie schyliła się, by sięgnąć po swoją różdżkę. - Uspokój się i próbujemy jeszcze raz.
- Dobrze, matko - skinęła głową szatynka, starając się powstrzymać szloch i nabrała kilka głębszych oddechów. Powoli podniosła brodę, by spojrzeć na swoją dumną matkę. Powoli miała dosyć tych codziennych spotkań, a przecież początkowo sama tego chciała. Otarła łzy również z drugiego policzka i zmarszczyła brwi, starając się skupić. Dziewczyna była nienagannej urody, idealna cera, piękne rysy twarzy. Dziś przekrwione oczy, zwykle miały kolor gorącej czekolady. Wątłe ciało ubrane zostało w modną w tamtych czasach suto marszczoną spódnicę wciętą w talii w jasnym, śmiałym kolorze i bawełnianą koszulkę. Klasyczne, czarne szpilki leżały już dawno w kącie pokoju, tuż obok pięknych rękawiczek i dwurzędowego płaszcza.
- Skup się, Esther, nie mamy czasu - powtórzyła po raz któryś z kolei starsza kobieta i wycelowała różdżkę w swoją jedyną córkę. - Liczę do trzech. Raz... - Esther powoli przygotowała swoją różdżkę, zamykając oczy, by móc lepiej się skupić. - Dwa... - Uspokoiła oddech, starając się oczyścić kompletnie swój umysł. - Trzy...Legilimens!
W jednej chwili pokój rozpłynął jej się przed oczami i znikł, a w jej umyśle pojawiła zupełnie inna sceneria. To był bajecznie piękny ogród w gorący, lipcowy wieczór. Esther znalazła się w samym centrum ogrodu, otaczały ją potężne drzewa o rozłożystych gałęziach i gęste krzewy obrośnięte wonnymi malinami. Kobieta stała w żałobnym stroju, ściskając kurczowo potężną walizkę. To było dokładnie drugiego lipca tysiąc dziewięćset czterdziestego pierwszego roku. Esther tego dnia, żegnała babkę, która...
Nagły huk wybudził ją z transu, ogród rozmazał się, młoda kobieta na powrót znalazła się w znienawidzonym pomieszczeniu na poddaszu jednej z tych najbardziej ponurych kamienic Hogsmeade. Galatea Merrythought leżała pod ścianą, jej twarz wykrzywiona była w bólu i zaskoczeniu. Chociaż nie, była przerażona. Esther stała w tym samym miejscu z różdżką utkwioną w matce. W jednej chwili zapadła głucha cisza, przerywana jedynie przez przyspieszony oddech siwowłosej kobiety.
- Tak to miało wyglądać od początku - syknęła chłodno, natychmiast zbierając się z podłogi. - Aż tak trudno?! - Zero pochwał, uśmiechu, jakiegoś ciepłego, matczynego gestu, nic. Niegdyś Galatea była niesamowicie promienną osobą. Młoda Merrythought nigdy nie widziała jej w tym stanie. - Masz potężną wiedzę na temat obrony przed czarną magią. Wykorzystaj to. Jeszcze raz.
Esther niemo skinęła głową. Musiała zrobić wszystko, by tylko zadowolić matkę.

***

Stukot wysokich obcasów panny Merrythought gubił się w tłumie wesołych śmiechów i rozmów młodych adeptów Hogwartu, którzy dostali weekendową przepustkę do Hogsmeade. Szła szybko, starając się dorównać kroku starszej kobiecie, idącej przed nią. Radosne "Dzień dobry, pani profesor!" oraz "Piękny dziś dzień, pani Galateo, prawda?" wypowiadane były przez niemal każdego napotkanego przez nie ucznia. Esther aż nie mogła uwierzyć w to, że jej matka tak promiennie się do wszystkich uśmiecha i równie optymistycznie każdemu odpowiada. W pewniej chwili poczuła szarpnięcie za rękaw czarnego płaszcza i znalazła się przed sklepem kreślarskim. Profesor Merrytought swoją córkę przygotowywała do tego sprawdzianu przez dłuższy czas, nie podając jej nigdy rzeczywistego powodu, dla którego uczyła ją przez cały ten czas.
- Dziś ostateczny test. Nie będzie drugiej szansy, moja droga. - I znów ten surowy ton. Esther miała ochotę wykrzyczeć matce w twarz, że czuje się okropnie i chce natychmiast powrócić do okresu sprzed tych kilku miesięcy, kiedy zobaczyły się po raz pierwszy po tak długiej przerwie. Niestety, zabrakło jej odwagi i odpowiedziała milczeniem. - Idziesz, rzucasz zaklęcie i wracasz. Ja będę wszystko kontrolować.
- Ale dlaczego na bezbronnym człowieku? - chciała sprzeciwić się Esther, jednak matka ucięła rozmowę, unosząc palec wskazujący w ostrzeżeniu.
- Oni nie pytają czy jesteś przygotowana czy też nie. Nie pytają, czy masz ochotę, oni wchodzą i biordą, co chcą!
- Ależ kto, matko? - dopywała jeszcze z nadzieją, że może tym razem się czegoś dowie.
- Śmierciożercy! - syknęła zdenerwowana, po czym rozejrzała się pospiesznie, czy aby nikt ich nie podsłuchiwał i nie obserwował. Esther wypuściła głośno powietrze i pokręciła głową z niedowierzaniem. Kilka razy słyszała, gdy ktoś mówił o ucieczkach z Azkabanu, o tajemniczych zniknięciach i morderstwach, ale nigdy nawet nie wpadałby na myśl, że to o nich cały czas chodzi matce.
- Matko, dlaczego nie chcesz mi powiedzieć, co się dzieje? Wciąż mnie do czegoś przygotowujesz, jestem twoją córką, mogłabyś mieć do mnie jakieś zaufanie. - Teraz to ona przybrała chłodny ton. Miała serdecznie dosyć tych uników i manipulacji Galatei. Przez nie traciła zupełnie orientację i rozsądek.
- Powiedział, że przyjdzie. Że zabierze mi wszystko. Pracę, pozycję, ciebie. Wszystko, rozumiesz? - W jednej chwili obie zamilkły. Starsza kobieta zdawała się zbierać myśli, a Esther cierpliwie czekał na dalsze wyjaśnienia. - Był tu, groził mi. Nie mogę pozwolić na to, byś była bezbronna wtedy, kiedy znów sobie przypomni.
Szatynka westchnęła ciężko i teraz to ona rozejrzała się i przygryzła dolną wargę. Zaczęło jej być wstyd, że podniosła głos na matkę, która przecież chciała tylko jej dobra. Nie znosiła, kiedy ktoś coś przed nią ukrywał. Ciekawska natura nie pozwalała jej nigdy usiedzieć w miejscu, zawsze musiała dociekać prawdy. Esther zrobiła krok w tył, zawahawszy się przez moment, po czym pchnęła drzwi sklepu kreślarskiego i weszła do środka. W jednej chwili ogarnął ją mieszany zapach papieru i kleju. Sklepik był niewielkich rozmiarów. Krótka, oszklona lada, pod którą ustawione były piękne, kolorowe pióra i idealne wypolerowane kałamarze. Tuż za ladą stała potężnych rozmiaów szafa z najróżniejszymi dziennikami i notesami. Obok były drzwi prowadzące na zaplecze. Gdy tylko młoda kobieta przekroczyła próg, rozległ się dźwięk dzwonka, zawieszonego przy wejściu, a z zaplecza wyłonił się niski acz otyły mężczyzna w średnim wieku. Miał czarne, wyłupiaste oczy, szeroki nos wielkości kartofla i usta wykrzywione w podejrzliwie ironicznym uśmieszku.
- Tak? - zapytał, mocno przeciągając samogłoskę. Piskliwy głos zupełnie nie pasował do słusznych rozmiarów mężczyzny. Esther nabrała powietrza do płuc i uśmiechnęła się ze sztucznym ciepłem, mocniej zaciskając palce na różdżce, którą w następnej chwili wymierzyła w sklepikarza.
- Legilimens!
Niemal natychmiast otaczające ich wnętrze sklepu zniknęło, a pojawiło się inne, bardzo dobrze Esther znane miejsce. Znaleźli się pod Trzema Miotłami w tłumie podchmielonych ludzi. Najgłośniej śmiał się tubalnym głosem mężczyzna o kręconych blond włosach, siedzący przy stoliku wraz z kilkoma chichoczącymi kobietkami, w których Esther, o dziwo, znalazła swoją matkę. Zaciekawiona podeszła bliżej, przeciskając się między ludźmi i spojrzała poirytowana na Galateę w kusej spódnicy i nazbyt wydekoltowanej bluzce. Wyglądała podobnie, jak obecnie, czyli całość musiała mieć miejsce nie tak dawno temu.
- Doprawdy, Teodorze, jesteś taki zabawny! - zaszczebiotała szczupła dama o pociągłej twarzy, siedząca obok najgłośniej śmiejącego się mężczyzny. Cała reszta jej zawtórowała. Esther stanęła obok matki, obserwując zajście z boku, doszukując się tego, czego pragnęła dowiedzieć się profesor Merrythought. Jeszcze chwila i... Jest! Z nikąd pojawił się niski acz otyłu mężczyzna, dokładnie ten sam, w którego umyśle siedziała właśnie Esther. Zaczaił się tuż przy niczego nieświadomej grupce znajomych, po czym niby przypadkiem wpadł na roześmianą Galateę, przepraszając oczywiście, jakiż to on jest niezdarny, a następnie szybko się ulotnił, nim ktokolwiek zrozumiał, co się dzieje.
Nagle trzask! Zniknęła gospoda, a dziewczyna na powrót znalazła się w sklepie kreślarskim, tyle że było nieco inaczej, niż kiedy tu weszła. Drzwi i okna były szczelnie zasłonięte, a sklepikarz przy ladzie szybko przeczesywał całą zawartość torebki, którą chwilę temu sprytnie ukradł hogwarckiej nauczycielce, by móc następnie pieniądze schować do wewnętrznej kieszeni swojego płaszcza, samą torebkę bezwiednie wrzucając gdzieś pod ladę.
Kolejny trzask, tym razem spowodowany tym, że sklepikarz upadł na podłogę, uderzając głową o szafkę. Cały obraz się zamazał, Esther wydostała się z głowy mężczyzny i przez chwilę nie mogła uwierzyć, że jej się udało! Było podobnie, jak wtedy, kiedy Galatea wdzierała się do jej umysłu, tylko że teraz nie czuła żadnego skrępowania, czy bólu. Prędko zebrała się w sobie i rzuciła przelotne spojrzenie na wpół przytomnego sklepikarza, po czym sięgnęła za sklepową ladę. O dziwo torebka, która została skradziona jej matce, w dalszym ciągu tam była. Młoda kobieta pochwyciła ją szybko i wyprostowała się.
- Oblivate! - machnęła różdżką w stronę mężczyzny, po czym pospiesznie wyszła ze sklepu. Matka w dalszym ciągu stała przy drzwiach, rozglądając się niespokojnie. Gdy tylko zadźwięczał sklepowy dzwonek, odwróciła się w stronę córki, patrząc na nią niejako z nadzieją, może i przerażeniem. Szatynka podała jej skradzioną torebkę i pokręciła głową z niedowierzaniem. - Dobra, to teraz wszystko mi wytłumaczysz - mruknęła, chowając różdżkę z powrotem do kieszeni płaszcza. Matka skinęła niemo głową i obie ruszyły w stronę centrum wioski.

***

A co w uzasadnieniu? Tak myślę, że kto, jak kto, ale nauczycielka OPCM powinna te umiejętności posiadać ^^ Umiejętności te z całą pewnością będą przydatne zarówno w walce (o ile do takowej dojdzie <3), jak i po prostu w nauce. Osobiście wolałabym, by uczyła mnie odpowiednio wykształcona nauczycielka, niż taka, która nie potrafi chociażby okumencji, ot.
Esther Merrythought
Esther Merrythought

Female Skąd : Tallin
Join date : 26/04/2012
Liczba postów : 7

Powrót do góry Go down

Oklumencja i legilimencja Empty Re: Oklumencja i legilimencja

Pisanie by Molly Prewett Czw Kwi 26, 2012 9:55 pm

Bardzo ładna historia. Czyta się lekko i przyjemnie. Wciągająca i przekonująca przede wszystkim. Jestem jak najbardziej za, więc akceptuję Smile
Molly Prewett
Molly Prewett

Female Skąd : Dolina Godryka
Join date : 09/04/2012
Liczba postów : 115

Powrót do góry Go down

Powrót do góry


 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach